Brzoskwinka
Mieszkaniec biblioteki
Dołączył: 29 Sie 2010
Posty: 617
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/3 Skąd: Świat książek i marzeń. Płeć:
|
Wysłany: Sob 9:23, 18 Wrz 2010 Temat postu: Tajemniczy wielbiciel |
|
|
No dobra, zdecydowałam, że wstawię tutaj te opowiadanie. Napisałam je jakiś czas temu i było w nim trochę błędów, które przed chwilą poprawiłam. Oczywiście mogłam niektóre przeoczyć. :) Za wyłapanie błędów czy kilka słów krytyki nie obrażę się! Piszcie śmiało.
__________________________________________________
- Julio, pośpiesz się. Twoje opowiadanie musi być gotowe za dziesięć minut!
Moja szefowa, jak zawsze zanadto się przejmowała. Wiedziała, że wszystko robię na czas, jednak ona wolała się upewnić. Krótkie teksty pisałam odkąd skończyłam dziewięć lat. I tak już zostało. Od dwóch lat co miesiąc piszę opowiadanie, które potem jest publikowane. Kilka razy moje utwory znalazły się w książkach, Internecie. Napisałam również parę książeczek dla dzieci. W gimnazjum pisałam opowiadania do gazetki szkolnej. Lubiłam to i nadal tak jest.
Skończyłam pisać opowiadanie i zaniosłam je do pana Szyszki. Zawsze je czyta, zanim zdecyduje, gdzie je opublikować. Pan Szyszka jest prezesem wydawnictwa, w którym pracuje.
W książkach zakochałam się po przeczytaniu przepięknej lektury „Romeo i Julia”. Już wtedy wiedziałam, że będę pracować w wydawnictwie i pisać książki. No, ale dość już tych wspomnień. Zaraz kończę pracę i jadę z moją najlepszą przyjaciółką, Lindą, na wielkie zakupy. W piątek mam ważny bankiet i muszę sprawić sobie jakąś sukienkę. Wszystkie te, które mam w szafie są stare i już niemodne. Spojrzałam na zegarek. Była pięć po piętnastej, czyli moja praca skończona. Wzięłam swoją czarną torebkę i już miała wychodzić, gdy nagle przypomniało mi się, że klucze do mojego srebrnego BMW zostawiłam na biurku w gabinecie. Szybko po nie pobiegłam, bo nie chciałam spóźnić się na spotkanie z Lindą. Wzięłam klucze i po minucie siedziałam w samochodzie. Gdy dojechałam do kawiarni, w której mieliśmy się spotkać, byłam spóźniona dziesięć minut. Rozejrzałam się za przyjaciółką i zobaczyłam, że siedzi przy barze, flirtując z kelnerem. Muszę przyznać, że był przystojny. I nie dziwię się, że na widok Lindy się ślini. Dziewczyna jest szczupłą blondynką, za którą chłopcy uganiali się od pierwszej klasy gimnazjum. Od zawsze była ładna, choć w podstawówce nosiła wielkie okulary i wtedy nikt nie zwracał na nią uwagi. Jednak w gimnazjum to się zmieniło. Już pierwszego dnia w nowej szkole miała gromadę adoratorów. Była jeszcze ładniejsza, niż przed wakacjami. Wyszczuplała, nosiła drogie markowe ciuchy, włosy miała nieco krótsze i bardziej jaśniejsze. A do tego była wysoka. Po tylu latach nic się nie zmieniło. Dzisiaj miała na sobie czarny top i krótkie spodenki w tym samym kolorze. Swoje długie blond włosy zaczesała do tyłu. Miała mocny, wręcz wyzywający makijaż. Zauważyłam jak daje kelnerowi jakąś karteczkę i kieruje się do stolika, ze swoim szczęśliwym uśmiechem. Nawet na mnie nie spojrzała, jednak ja się tym nie przejmowałam i ruszyłam do stolika, przy którym chwilę temu usiadła moja przyjaciółka.
- Znowu nosisz te okropne dżinsy? – powitała mnie.
- Mnie też miło cię widzieć – odpowiedziałam w zamian.
- Och, daj spokój. Jest środek lata, a ty chodzisz w dżinsach, które są na dodatek już nie modne.
Miała świra na punkcie ciuchów. Zdążyłam już przywyknąć do tego, że krytykuje mój ubiór.
- Nie miałam co na siebie założyć – skłamałam. Tak naprawdę lubiłam te dżinsy. – Ale niedługo to się zmieni.
Linda zrobiła minę, jakby nic nie rozumiała.
- Zapomniałaś już, że dzisiaj idziemy na podbój sklepów? – zapytałam, choć wiedziałam, że to niemożliwe.
- Jakbym śmiała! Więc ruszamy!! – zachowywała się jak piętnastolatka, choć miała prawie dwadzieścia sześć lat. Puściła oczko do kelnera, który czule się uśmiechnął.
Pięć godzin później wróciłam obładowana torbami do pustego domu. Może nie całkiem pustego, bo na kanapie spała moja kotka, Sami. Dostałam ją na swoje dwudzieste czwarte urodziny, od Wojtka. Pół roku temu, kiedy zostawił mnie, Sami była jedyną rzeczą, jaka mi o nim została. Teraz nie postrzegam jej, jako rzeczy po Wojtku. To jest moja kotka, której nie oddałabym za nic. Rzuciłam się na kanapę z torbami pełnymi ubrań. Wzięłam Sami na kolana i zaczęłam ją głaskać.
- Twoja pani miała dziś ciężki dzień – zaczęłam mówić do niej. – Po pięciu godzinach zakupów, mam ich dość na jakiś czas. Linda była wprost wniebowzięta, gdy tylko zobaczyła turkusową sukienkę, o której marzyła – Sami zamiauczała gniewnie.- Och, dla ciebie też coś mam – wzięłam torby i zaczęłam je rozpakowywać. Sami cały czas chodziła wokół mnie i głośno pomiaukiwała. Rozpakowałam najpierw torby z jedzeniem i już miałam zabierać się za ubrania, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi.
- Już idę! – krzyknęłam i pędem pobiegłam otworzyć drzwi.
- Pani Julia Malec? – zapytał mężczyzna z tuzinem róż.
- Tak.
- Proszę tu podpisać – podał mi kartkę. Podpisałam się i wtedy wręczył mi kwiaty.
- Dziękuję – odpowiedziałam, lekko zdezorientowana. Kto mógł mi je przysłać?
- Miłej nocy, dobranoc – powiedział mężczyzna i odszedł. Zamknęłam drzwi na dwa spusty, i poszłam poszukać wazonu na kwiaty. Tuzin, pięknych czerwonych róż. Tylko od kogo? Wstawiłam kwiaty do wody i zobaczyłam, że jest w nich jakaś karteczka.
„Wciąż pamiętam tamte chwile,
W których tak mówiłaś tyle,
że kochasz, że pragniesz,
Bym był tylko z Tobą tu na zawsze.
Twój Tajemniczy Wielbiciel”
Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. Nie dostałam tylu kwiatów od ponad pół roku. Jednak cały czas zastanawiałam się kim jest mój tajemniczy wielbiciel, choć miałam przeczucie, że niedługo się dowiem. Rozmarzyłam się trochę, lecz nie na długo, bo głośne miauczenie Sami przywróciło mnie na ziemię. Dałam jej trochę suchej karmy i wlałam mleczka. Wiem, że kotom nie można tego łączyć, lecz byłam tak oczarowana tymi kwiatami, że z tego wszystkiego zapomniałam o tym. Dokończyłam rozpakowywanie ubrań i dałam Sami nową, piszczącą zabawkę. Od razu oderwała się od jedzenia i skoczyła w pogoń za piszczącą myszką. Byłam strasznie zmęczona, jednak długiej kąpieli nie mogłam sobie odmówić. Leżałam w wielkiej wannie, nie myśląc o niczym. Truskawkowy zapach żelu pod prysznic łagodnie unosił się po całej łazience. Po kąpieli byłam strasznie zmęczona. Dałam tylko Sami kilka jej ulubionych chrupków i poszłam spać.
Nazajutrz rano strasznie bolała mnie głowa. Za oknem było pochmurno, jednak termometr wskazywał dwadzieścia siedem stopni Celsjusza. Próbowałam podnieść się z łóżka, lecz tak zakręciło mi się w głowie, aż upadłam. Sami głośno pomiaukiwała, że jeszcze nie dostała śniadania. Z ledwością podniosłam się i usiadłam na łóżku. Siedziałam tak chwilę, głośno oddychając i poczułam się trochę lepiej. Sami ocierała się o moje nogi. To był jej sposób, jak czegoś chciała. Dałam jej jeść, a sobie zaparzyłam kawę i zrobiłam tosty. Postanowiłam zostać dzisiaj w domu. Zadzwoniłam do pani Oczko, mojej szefowej i powiedziałam, że jestem chora. Życzyła mi szybkiego powrotu do zdrowia i dodała, że moje opowiadanie było świetne i zostanie opublikowane w książce z opowiadaniami, pt. „Ja, Ty i nasza opowieść.” Byłam z siebie zadowolona. Koło dwunastej wyszłam z Sami na spacer. Musiałam odetchnąć świeżym powietrzem. I mojej kotce też przyda się mały spacer. Chodziłyśmy po parku ponad godzinę, dopóki nie zaczęła boleć mnie głowa. Stałam pod drzwiami szukając klucza w torebce, gdy nagle zobaczyłam, że na wycieraczce leży pudełko czekoladek w kształcie serca, a obok list, napisany na różowym papierze. „Kocham Cię, Julio.”
Przez tydzień codziennie po pracy zastawałam czekoladki i list. Któregoś dnia zamiast wrócić prosto do domu, poszłam do kawiarenki. Spotkałam tam dawnego przyjaciela. Rozmawialiśmy chwilę o życiu, pracy, problemach. W pewnym momencie powiedziałam, że mam tajemniczego wielbiciela, a on tylko uśmiechnął się i pokiwał głową. Jego reakcja trochę zbiła mnie z tropu. Adam zawsze był tajemniczy, uroczy i nieziemsko przystojny. Wszystkie dziewczyny na niego leciały, tylko nie ja. Kiedyś umówiłam się z nim dwa razy, lecz zrozumiałam, że to nie ten i więcej się z nim nie spotkałam. Potem przez miesiąc kupował mi kwiaty, prosząc o jeszcze jedną szansę. Jednak nigdy mu jej nie dałam. Kochałam Adama, ale jako przyjaciela, nie mogłabym się z nim związać. Zostaliśmy przyjaciółmi. Zdziwiło mnie bardzo, że o nic nie pytał. Znam Adama i wiem, że szybko się nie poddaje. Moje rozmyślania przerwał głośny huk. Cały lokal się zatrząsł, na szczęście lekko, nie powodując żadnych zniszczeń. Niektórzy ludzie lekko się zachwiali, inni popędzili do wyjścia. Chcieli się jak najszybciej wydostać z lokalu i zobaczyć co się stało. Ja także próbowałam ruszyć do drzwi, lecz gdy tylko wstałam tłum ludzi przebiegł koło mnie, mało mnie nie potrącając. Adam przytrzymał mnie, abym się nie przewróciła. Szepnęłam dziękuję i ruszyliśmy do wyjścia. Widok pod kawiarenką naprawdę mnie zaskoczył. Dwa samochody zderzyły się ze sobą, w wyniku czego kierowcy aut jadących za nimi nie zdążyli wyhamować przez co stali się uczestnikami wypadku. Policzyłam samochody i było ich tam z dziesięć. Nagle jakoś zakręciło mi się w głowie.
- Adam… - szepnęłam. – Źle się czuję.
- Zawieść cię do domu? – zapytał zatroskanym głosem.
- Byłabym ci wdzięczna, ale co z moim autem?
- Odstawie je potem. Idziemy, jesteś strasznie blada.
Jechaliśmy w milczeniu. W jego czarnym Oplu pachniało sosną górską. Zamknęłam oczy i wyobrażałam sobie, że spaceruję po górach, wraz z moim Tajemniczym Wielbicielem. Nie wiedziałam kim on jest. W mojej wyobraźni wyglądał jak…
- Julio, obudź się. Jesteśmy na miejscu – usłyszałam przytłumiony głos Adama.
- Już? No dobrze, gdzie są klucze… - zaczęłam przeszukiwać torebkę, gdy mój przyjaciel pomachał nimi przed moim nosem. Uśmiechnęłam się i odebrałam mu zgubę. Już miałam wychodzić, gdy Adam zapytał:
- Może wejdę z tobą? Nie chcę, żebym coś ci się stało.
- Dziękuję, ale czuje się już lepiej – wysiadłam z samochodu i zachwiałam się.. Przed oczami mignęła mi ciemność.
- Może jednak z tobą wejdę – Adam już stał obok mnie.
- Dobrze – poddałam się.
Dzisiaj po raz pierwszy od ponad tygodnia nie dostałam czekoladek i liściku. Byłam trochę zawiedziona. Jednak po chwili zapomniałam o Tajemniczym Wielbicielu i zajęłam się swoim gościem. Adam namawiał mnie, żebym się położyła, jednak ja mówiłam, że czuję się lepiej. Wreszcie uległ i zasiedliśmy przy stole w kuchni popijając gorącą czekoladę. Oboje milczeliśmy. Po piętnastu minutach Adam powiedział, że musi się zbierać. Nie zatrzymywałam go. Chciałam pobyć trochę sama z Sami, która gdzieś się schowała. Chwilę po tym, jak Adam wyszedł usłyszałam dzwonek do drzwi. Pomyślałam, że czegoś zapomniał. Lecz za drzwiami stał ten sam portier, który przyniósł mi kwiaty za pierwszym razem. Tym razem wręczył mi dwadzieścia pięć czerwonych róż i jedną czarną, w środku. Wstawiłam kwiaty do wody i poszukałam jakiejś karteczki, lecz na próżno, bo nic nie znalazłam. Odsunęłam krzesło, żeby na nim usiąść i na podłodze zobaczyłam liścik.
„Zastanawiasz się kim jestem.
Chcesz mnie poznać, zobaczyć.
Lecz, czy naprawdę?
Przyjdź jutro do kawiarenki.
I weź tę czarną różę.”
Trochę się tego listu przestraszyłam. Nie był on romantyczny, jak poprzednie. Był tajemniczy, jak mój Tajemniczy Wielbiciel. Tej nocy kładłam się spać strasznie szczęśliwa. Nie myślałam o tym, co złego może się wydarzyć.
Następny dzień strasznie mi się dłużył. Marzyłam, by jak najszybciej wrócić do domu i iść na spotkanie. Gdy zegar pokazał piętnastą, prawie na podskokach wybiegłam z biura. Czułam, że mam motyle w brzuchu. Wszystko wypadało mi z rąk. Ledwo zahamowałam na czerwonym świetle. Na szczęście dojechałam do domu bez żadnego wypadku. Wkroczyłam do kuchni niczym burza. Włączyłam ekspres do kawy i poszłam się przebrać. Stałam kilka minut przed szafą i nie wiedziałam co na siebie włożyć. Zastanawiałam się pomiędzy jaśminową sukienką koktajlową, a sukienką w kolorze cyjanu. Zdecydowałam się na jaśminową. Zrobiłam lekki makijaż, spięłam włosy, wypiłam łyk kawy i byłam gotowa do wyjścia. I wtedy mnie olśniło. Przecież on nie napisał, o której mamy się spotkać! Byłam tak zajęta przygotowaniami, że nie zwróciłam uwagi na ten szczegół. Usiadłam na krześle powstrzymując łzy. Ale ze mnie idiotka! Jak mogłam się tak dać nabrać?! Te spotkanie to pewnie wielka ściema. A ja tak się na nie nastawiłam. Czułam, że zaraz się popłaczę. Nie, nie będę płakać! – postanowiłam. Pójdę do tej kawiarenki, chociażby po to, żeby zjeść wyśmienitą szarlotkę. Wstałam i ruszyłam do drzwi, a gdy je otworzyłam, zobaczyłam, że na wycieraczce leży czarna róża i liścik. Niechętnie wzięłam go do ręki. „Za dwadzieścia minut w kawiarence. Będę czekał.” Nie wiedziałam co mam myśleć. Z jednej strony cieszyłam się, z drugiej byłam zła. Postanowiłam jednak pójść w wyznaczone miejsce. Zamknęłam dom i ruszyłam. Do kawiarenki dotarłam pięć minut przed czasem. Zajęłam wolny stolik, a czarną różę, którą wzięłam z domu, trzymałam w pocącej się dłoni. Po chwili podszedł kelner i zapytał czy coś mi podać. Odmówiłam, mówiąc, że na kogoś czekam. Kiedy przyszedł kilka minut później zamówiłam wodę z cytryną i kawałek szarlotki. Byłam głodna, a Mój Tajemniczy Wielbiciel spóźnia się już piętnaście minut – pomyślałam. I wtedy zobaczyłam Marka, kolegę jeszcze z podstawówki. Rozejrzał się po lokalu, a gdy mnie zobaczył mało nie padł z radości. Uściskaliśmy się i zapytał czy może się przysiąść. Powiedziałam, że tak, choć w duchu mówiłam sobie, żeby jak najszybciej poszedł. Rozmawialiśmy, co się u nas zmieniło przez te wszystkie lata, o pracy. Dowiedziałam się, że Marek uczy informatyki w pobliskiej podstawówce. Nawet dobrze mi się z nim rozmawiało, ale co chwilę patrzyłam na zegarek. Chłopak podłapał to i powiedział, że musi się zbierać. Nie zatrzymywałam go, podziękowałam na miłą rozmowę i rozstaliśmy się. Kończyłam jeść swoją szarlotkę, gdy odezwała się moja komórka. „Julio, ach, Julio. Dlaczego mi to robisz? Znam każdy Twój ruch, wiem o Tobie wszystko.” , podpis Tajemniczy Wielbiciel. Teraz to zaczęłam się bać. Skąd do cholery on zna mój numer i kim on jest?! – krzyczałam w duchu. Chciałam sprawdzić z jakiego numeru nadeszła wiadomość, lecz w tym momencie padła mi bateria w komórce. Niech to szlag! Rzuciłam telefon do torebki, zapłaciłam na wodę i ciasto, po czym prędko wybiegłam z kawiarenki, zostawiając czarną róże na stoliku. Nie chciałam mieć z nią nic wspólnego, ani z tym Tajemniczym Wielbicielem. Kiedy na początku dostawałam kwiaty i czekoladki wydawało mi się to słodkie i romantyczne. Lecz teraz wiem, że ten facet to szaleniec. Nie zdążyłam wsiąść do samochodu, a moja komórka znów się odezwała. „Gdzie tak uciekasz, Julio? Czyżbyś się mnie bała?” naprawdę zaczynam się go bać. Ale przecież mój telefon się rozładował! Serce zaczęło bić mi mocniej. Trochę uspokoiłam się dopiero wtedy, gdy przypomniałam sobie, że moja komórka wyłącza się czasami bez powodu. Rozejrzałam się na wszystkie strony, ale zauważyłam tylko kilka samochodów, zaparkowanych na parkingu i staruszkę przechodzącą przez jezdnię. Nikogo innego nie było. W taki upalny sierpniowy dzień niektórzy ludzie chowają się przed słońcem, inni zaś siedzą na plaży. Odjechałam z piskiem opon, a telefon wyłączyłam i rzuciłam na tylne siedzenie. Przez całą drogę zdawało mi się, że ktoś za mną jedzie. Byłam przewrażliwiona. Gdy dojechałam do domu, coś mnie zaniepokoiło. Czułam, że coś jest nie tak, tylko nie wiedziałam co. Przeszukałam całe mieszkanie, lecz wszystko było na swoim miejscu. Wróciłam do kuchni i zaparzyłam sobie kawę. Wyjęłam ciasteczka z szafki i już miałam siadać przy stole, gdy zauważyłam miskę Sami. Właśnie Sami! Zapomniałam o swojej kotce. Jedzenie, które dałam jej rano jest nietknięte, a ona sama gdzieś się zapodziała. Rzuciłam ciastka na stół i pobiegłam szukać Sami. Od nowa biegałam po całym domu, sprawdziłam wszystkie zakamarki, w których mogła się schować.
- Kici kiciii! – wołałam płaczliwym głosem. – Sami gdzie jesteś?! Kiiicii kiciii… Kotku choć do mnie – miałam przeczucie, że coś jej się stało. Nie mogła wyjść z domu. A jednak pobiegłam na dwór.
- Kici kiciii kiciii! – zaczęłam już krzyczeć. – Sami, choć do pani!... – obiegłam cały ogródek, ale kotki nie znalazłam. Łzy zaczęły lecieć mi strumieniami, oczy zaszły mgłą. Usiadłam na trawie i zastanawiałam się, gdzie jest moja Sami. Ona nie mogła nigdzie uciec. Nie mogła… Ona jest taka mała, krucha i bezbronna. Zawsze, kiedy szłam do pracy ona zostawała grzecznie w swoim posłaniu… Płakałam coraz więcej i głośniej. Siedziałam tak jeszcze z dziesięć minut. Nie mogłam dalej zalewać się łzami, gdy mojej Sami mogło coś się stać. Obeszłam jeszcze raz dookoła domu, lecz na próżno. Z oczu płynęło jeszcze kilka małych łez, przez które prawie rozdeptałam list na schodach. „Twoje bieganie wokół domu nic nie da. Jeśli chcesz jeszcze kiedyś zobaczyć swoją kotkę, przyjdź o 19 na Pułaskiego.” Spojrzałam na złoty zegarek na moim ręku. Było w pół do dziewiętnastej. Zostało pół godziny. Szybko przebrałam się i po pięciu minutach stałam w drzwiach. Wtedy zaczęłam się zastanawiać. A co jeśli on mi coś zrobi? – myślałam. – To wariat, jest zdolny do wszystkiego. W tym samym momencie usłyszałam dźwięk swojej komórki. Przecież ona leżała wyłączona na tylnym siedzeniach samochodu! – krzyczałam w duchu. – O co w tym wszystkim chodzi?! Chociaż w sumie mogłam włożyć ją do torebki i o tym zapomnieć. Zdarzały mi się już takie sytuacje… „Nie rób nic głupiego inaczej już na zawsze pożegnasz się ze swoim kotem!”- przeczytałam. Już wiedziałam, że muszę pojechać tam sama. Zastanawiałam się tylko dlaczego wybrał tą ulicę. Na Pułaskiego był tylko klub młodzieżowy i… I moje wydawnictwo! Że też wcześniej o tym nie pomyślałam. Ale co on planuje? Mam nadzieję, że nic nie stało się Sami… Tylko ona mi została. Czułam napływające łzy, lecz je powstrzymałam. Odetchnęłam głęboko i wyszłam z domu. Zamknęłam drzwi na dwa spusty. Usiadłam za kierownica samochodu i kątem oka spojrzałam na dom. Wszystko wyglądało normalnie.
Szkoda tylko, że mój Tajemniczy Wielbiciel nie napisał, gdzie dokładnie mamy się spotkać – pomyślałam, gdy wjeżdżałam na ulicę Pułaskiego. Dochodziło za siedem dziewiętnasta. Przejechałam obok klubu młodzieżowego, gdy zobaczyłam tabliczkę. „Skręć w lewo.” Nie byłam pewna, czy to było do mnie adresowane, jednak postanowiłam zaryzykować. „Jedź prosto” przeczytałam na następnej. Co to ma być za gra?! – pytałam sama siebie. Chciałam jednak odzyskać Sami, więc jechałam za wskazówkami. Na następnym skrzyżowaniu przeczytałam: „Jedź do czarnej chatki. Czekam.” Często zmieniasz miejsca spotkań – pomyślałam kierując się do chatki. Kiedy dojechałam na miejsce zimny dreszcz przeszedł moje ciało. W pobliżu nie było żywej duszy. Zaparkowałam samochód na poboczu i długo zastanawiam się czy wysiąść. Serce zaczęło bić mi mocniej, coraz trudniej oddychałam. Po kilku minutach powiedziałam NIE! Nie będę tak bezczynnie siedzieć. Muszę ratować swoją kotkę… Wysiadłam z samochodu, cichutko zamykając drzwi. Na palcach podeszłam do okna, chciałam zobaczyć, czy ktoś tam jest. I wtedy poczułam silne uderzenie w tył głowy. Zachwiałam się i upadłam. Ból był nie do zniesienia. Chciałam krzyknąć, ale z mojego gardła nie wydobył się żaden dźwięk. Oczy powoli zachodziły czernią. Gdzieś, w oddali usłyszałam znajomy głos.
- Trzeba było mnie pokochać, wtedy nic by ci się nie stało!
- Marek, nie – wyszeptałam. Poczułam drugi cios i straciłam przytomność.
***
- Otworzyła oczy – powiedział pierwszy głos.
- Proszę pani, słyszy mnie pani? – zapytał ktoś inny.
- Jest jeszcze słaba… - powiedział ten pierwszy.
- Woo…wody… - mój głos był ledwo słyszalny. Jeszcze ledwo widziałam, próbowałam się podnieść, lecz wtedy poczułam ostry ból.
- Proszę się nie ruszać – powiedział ten drugi. – Jestem doktor Wolk, a to jest mój asystent. Pamięta pani co się stało?
- Ja… Nie…
- Chciała pani popełnić samobójstwo. Na szczęście pan Marek znalazł panią, kiedy to pani rozpędziła się w uderzyła w drzewo.
- Chciałam popełnić samobójstwo? – zapytałam już trochę głośniej. Asystent doktora Wolka przyniósł mi wodę. Wypiłam całą małymi łyczkami. – Ja nic nie pamiętam… - poczułam, że po policzku płynie łza.
- Z biegiem czasu powinna pani wrócić pamięć… - tylko tyle udało mi się usłyszeć. Byłam strasznie zmęczona, zapadłam w długi, mocny sen.
Po dwóch tygodniach zostałam wypisana ze szpitala. Miałam uraz czaszki, połamane żebra i złamaną nogę. Według lekarzy miałam wielkie szczęście. Do domu wracałam taksówką. Lewą nogę miałam jeszcze w gipsie, za kolejne dwa tygodnie mieli mi go zdjąć. Nie wierzyłam w to, co wszyscy mówią. Nie chciałam popełnić samobójstwa. Jestem tego pewna, choć nie wiem co się wtedy wydarzyło. A co z moją Sami? Pamiętam tylko tyle, że któregoś dnia wróciłam z pracy, a jej nie było. Dostawałam też chyba jakieś listy, ale nie jestem pewna. Właśnie podjechaliśmy pod mój dom. Zapłaciłam taksówkarzowi i czym prędzej wyszłam z samochodu. Przez ten gips byłam wolniejsza. Na kulach przeszłam ścieżką prowadzącą do domu. Przy schodach się zatrzymałam. Zobaczyłam różową kopertę i wtedy sobie przypomniałam. Tajemniczy Wielbiciel… Listy… Czekoladki… Marek… Sami… Obrazy kilku dni przed wypadkiem stanęły mi przed oczami. Musiałam się przytrzymać, żeby nie upaść. Marek… Dlaczego on? Ręce mi się trzęsły. Z ledwością schyliłam się po karteczkę. „To jeszcze nie koniec. Wrócę po Ciebie”…
Post został pochwalony 0 razy
|
|